Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/206

Ta strona została przepisana.

wano mu przysmaki, jakich nie dostawał sam nawet pastor.
Nie bardzo się temu dziwił. Wiedział zdawiendawna, że mu się oprzeć nie może żadna kobieta, o ile jeno włoży w jej pozyskanie tyle trudu, ile go zażył w tym wypadku. Mimo wszystko jednak wyglądało to dość tajemniczo. Örneclou dumał, dumał i przyszedł do wniosku, że pastorowa rozważyła jego propozycję, zaakceptowała ją i godzi się wziąć go za zięcia.
No tak, mruknął Örneclou, niewiele sobie robiąc z tych całych zalotów. Niechże i tak będzie, godzę się ostatecznie na Maję Lizę. Pewny był zupełnie, że ją dostanie. Wszakże przyszła teściowa otaczała go niewysłowioną życzliwością, odgadując poprostu z oczu, czego sobie życzy.
Chciał odbyć jeszcze przejażdżkę po Wermlandji przed związaniem się ostatecznem i wstąpić wszędzie tam, gdzie go zdawna serdecznie i gościnnie podejmowano. Po ożenku, mając babę i gospodarstwo, będzie oczywiście musiał siedzieć na miejscu. Tak pomyślawszy, zrozumiał, że nie może pozostać w Löwdali tak długo jak zazwyczaj, ale powinien wyjechać czem prędzej, oczywiście poto, by w tym krótszym czasie wrócić tu i osiąść na stałe.
Pewnego ranka oświadczył, że musi jechać, a z miny pastora i pastorowej przekonał się, że im to zrobiło wielką przykrość. Chcieli go skłonić, by