Do końca nie stracił jednak ostrej miny, by pokazać starej Racltz, że będzie miała zięcia uległego i grzecznego niesłychanie.
Kiedy odjeżdżał, był śliczny dzień styczniowy. Słońce dogrzewało jak w marcu, a o mrozie nie było mowy.
Örneclou czuł, że od czasu przyjazdu swego do Löwdali stał się innym zgoła człowiekiem. Löwdala i Maja Liza! Posiadać i rządzić! Mieć własny dach nad głową i przyjmować przyjaciół wedle upodobania. Jakże to różne od całorocznej tułaczki od dworu do dworu, wśród ciągłej niepewności w momencie zatrzymania konia przed podjazdem, jak się zostanie przyjętym.
Droga była dobra, posuwał się tedy szybko naprzód i dotarł do Loby. Spotkał tu jadącego na furze siana starego wieśniaka. Był to Björn Hindrikson.
— To bardzo porządny człowiek ten Björn Hindrikson! — powiedział do siebie Örneclou i zatrzymał konia, by zamienić słów kilka z jadącym. Björn Hindrikson był sąsiadem Löwdali, to też OÖrneclou, mający zostać rychło jej panem, chciał sobie pozyskać jego przyjaźń.
Niestety, w chwili gdy stanął, coś wrzasnęło nagle: Kukuryku! Tak się przeraził, że omal nie spadł z małego, tylnego siodełka. Zupełnie zapomniał o kogucie.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/208
Ta strona została przepisana.