Fingal chorążego ni drgnął, przeżył on niejedno i nic go już przerazić nie mogło. Mniej był jednak obeznany z życiem kasztan Björna, to też poniósł, przewrócił wóz, a cały ładunek spadł do rowu..
Nie była to zgoła właściwa metoda zawierania przyjaźni sąsiedzkiej. Rozgniewany Örneclou śmignął Fingala, a gdy sanki ruszyły, kogut umilkł zaraz.
Jechał dalej prosto przed siebie i dumał znowu o Maji Lizie. Była piękna, miała dopiero siedmnaście lat, a Löwdala była jej własnością. Tak, tak, on jeden godny był posiąść owo szczęście, on, Örneclou, mimo, że nie zaliczał się już właściwie do młodzieńców.
Ukazało się coś przed nim w dali. Mężczyzna i dama, jechali konno i można się było założyć, iż damą była hrabina Dohna na zwykłej przejażdżce wierzchem.
— To szelma, ta wdowa z Borgu! — mruknął Örneclou. Prawdziwą przyjemność sprawiało patrzyć, jak doskonale siedzi i powoduje koniem. Szkoda tylko, że wszędzie włóczyła z sobą jakiegoś czarnowłosowego emigranta, którym się opiekowała z zapałem
Örneclou stanął, zlazł z siodła i, zdjąwszy czapkę, przybrał, minę pełną podziwu. Nagle zapiał kogut. Hrabina ściągnęła cugle i obejrzała się zdumiona. Skądże wziąć się mógł kogut w szczerem polu, w tak znacznej odległości od zagród wiejskich?
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/209
Ta strona została przepisana.