Gospodarze byli to widać ludzie naprawdę bardzo dobrzy, nie chcący nikomu psuć uciechy, bo zgodzili się zaraz i pozwolili dzieciom iść.
Wszystko się tedy zmieniło na dobre, wiatr ustał, chmury rozpierzchły się, droga doskonała i łatwa, a nadewszystko nie było tu nikogo, ktoby mógł dzieci zawrócić i zamknąć w izbie, gdy iść chciały.
Jedno tylko niepokoiło dziewczynę. Wydało jej się, że słońce zniża się jakoś zbyt szybko na południowej stronie nieba. Tak, stanowczo osuwało się za prędko. Nie wiedziała, która może być godzina. Ukłuła ją nagle w serce myśl, że może już późno, a w Nyhofie wszyscy siedzą właśnie w najlepsze przy stole. Tymczasem jeszcze cała mila drogi przed nimi. Czyż zdążą na czas, czy może zastaną jeno puste półmiski i ogryzione kości?
Chłopiec miał dopiero siedm lat i nie mógł iść prędko, ponadto tyle dziś przeżył, że mu to odebrało rzeźkość i odwagę.
Doszli właśnie do doliny u stóp brobskich wzgórz i dziewczyna przystanęła, ogarniając spojrzeniem świeżo zamarzłe, lśniące połyskliwym lodem jezioro löweńskie.
Spytała brata, czy nie pamięta, kiedy to matka, wróciwszy do domu, powiedziała im, że Löwen zamarzł. Dziwiła się bardzo, że jezioro zamarzło jeszcze przed Bożem Narodzeniem i przez cały wieczór mówili o tem.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/21
Ta strona została przepisana.