Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/212

Ta strona została przepisana.

Przerażony Örneclou postanowił nie zatrzymywać się przy Sinclairze dla pozdrowienia go, ale minąć tak szybko, jak tylko biec potrafi poczciwy Fingal.
Cokolwiek jednak dziś podjął, zawsze wszystko źle wypaść musiało. Dziedzic wracał z Karlsztadu, gdzie sobie kupił właśnie nowe janczary, dzwoniące tak wspaniale i rozgłośnie, że podniecony tem kogut zapiał w przejeździe, dwa razy głośniej niż przedtem.
Örneclou uniósł się i śmignął Fingala mocno po brzuchu, bo teraz w jego nogach jeno była nadzieja ratunku.
Nie tak łatwo jednak przyszło chorążemu wydobyć się z matni. Melchior Sinclaire zawrzał gniewem. Nie spostrzegł on stojącej przed Örneclou paczki z kogutem, natomiast jego samego poznał odrazu i pewny był, że zapiał w przejeździe umyślnie, by go obrazić.
Bez namysłu zawrócił i pognał za chorążym, by mu sprawić należyte lanie.
Örneclou usłyszał go za sobą i pomyślał, że nąjlepiejby było stanąć i wyjaśnić mu rzecz całą. W tem zapiał kogut ponownie i to tak głośno, że echo odpowiedziało z lasu, zaś Sinclaire, pewny drwin Örneclou, ryknął z wściekłości. Wobec tego stracił chorąży odwagę tłumaczenia, jeno śmigał raz po raz konia, by ujść pogoni.