— A tak? Więc cię tutaj ktoś nauczył? Może mamzel Maja Liza?
Słysząc to imię w ustach pastorowej, Nora zadrżała i zaprzeczyła co prędzej, dodając, że uczyła ją pani Beata.
— Cieszy mnie, że to słyszę! — powiedziała pastorowa. — Dziwne tylko, że babka może szyć, mając ręce nadwerężone reumatyzmem?
— O i jak ślicznie szyje! — zawołała Nora. — Na całej plebanji nikt tak pewnie pięknie nie szyje, jak pani Beata.
— Ano to wiesz, co teraz zrobimy? — ozwała się pastorowa. — Udamy się zaraz obie do pani Beaty i złożymy jej podziękowanie za to, że cię szyć nauczyła.
Wstała, zabrała Norę i wyszła. Ale nie obrała zwykłej, prostej drogi, jeno okrążyła podwórze wzdłuż stajen i stodół szerokim lukiem. Pani Beata siadywała po całych dniach w oknie i widziała doskonale każdego, kto szedł do niej z plebanji, ale nie miała widoku od strony zabudowań gospodarczych.
Gdy się znalazły u stromych schodów, biegnących zygzakiem po ścianie aż do poddasza, poleciła pastorowa Norze, by poszła szybko przodem, bo młodzi mają dobre nogi, sama zaś pójdzie za nią powoli. Dziewczyna wbiegła po schodach, dudniąc głośno obcasami i w łomocie tym nie słychać było kroków skradającej się ostrożnie drugiej osoby.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/219
Ta strona została przepisana.