— Pamiętani! — odparł malec — Było to w wilję wigilji! Wiem dobrze.
— Ha... więc od czterech, już dni jezioro zamarznięte, — powiedziała — lód musi być mocny i uniesie nas na pewno.
Chłopak ożywił się zaraz, zrozumiawszy, że siostra chce obrać drogę przez lód.
— Tak, tak! — zawołał wesoło — Pojedziemy lodem aż do Nyhofu!
— Nyhof położony jest nad wodą, będzie nam tedy najbliżej! — zauważyła.
Jednocześnie zawahała się, ale malec zaczął nalegać. Nie chciał wcale iść drogą. Uparł się, by niezwłocznie zeszli na lód.
— Musisz powiedzieć mamie, że to ty chciałeś! — rzekła — Na ciebie nie będzie się gniewała.
Do jeziora nie było daleko, niebawem też dzieci stały na lodzie. Był gładki, lśniący i równy. Nie mógł być piękniejszy, ni bardziej błyszczeć. Dzieci ujęły się za ręce, zaczęły ślizgać, coraz to bardziej oddalając się od brzegu.
Hej! Było to dużo lepsze niż wędrowanie po nudnym gościńcu. Pewni byli, że w ten sposób zdążą do Nykofu jeszcze przed końcem uczty.
Nagle posłyszała dziewczyna za sobą szum i łomot. Poznała zaraz co to takiego. Nie potrzebowała nawet patrzeć za siebie, czuła na plecach całe niebezpieczeństwo. Burza rozpętała się na nowo.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/22
Ta strona została przepisana.