Ile razy pastorowa przybywała do pani Beaty, zastawała ją siedząca z rękami, złożonemi na kolanach, i zawsze mówiła staruszka o tem, jak jej przykro, że nie nadaje się już do roboty. Wzdychając wspominała czasy, kiedy była dzielną pracownicą, chociaż nie dorównywała nigdy Annie Marji Raclitz.
Pastorowa uczuwała prawdziwe politowanie dla starej kobiety. Cóż za okropnem było takie życie bezczynne zupełnie i jak jej się dzień dłużyć musiał.
Gdy pastorowa stanęła teraz przed panią Beatą, robiła ona właśnie mereżkę wokoło prześcieradła, a ramię babki poruszało się tak zwinnie do góry i na dół jak skrzydełko skowronka.
Na widok pastorowej uczyniła ruch, jakby chciała ukryć robotę, ale zauważywszy, że już zobaczyła, szyła spokojnie dalej.
Pastorowa zbliżyła się i wyraziła wielkie zadowolenie, iż ją zastaje przy szyciu. Dziękować należy Bogu za ozdrowienie z ciężkiego reumatyzmu. Prosiła też, by jej pokazała robotę, gdyż zdaniem wszystkich nikt tak ślicznie szyć nie umie jak pani Beata Spaak, a ściegi jej leżą obok siebie niby perły nanizane na sznur.
— To ciekawe! — zauważyła pochylając się nad robotą pani Beaty. — Poznaję doskonale to prześcieradło. Jest to drugie z pary, jaką dałam dziś rano do roboty Maji Lizie. Może pani jej pomaga?
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/220
Ta strona została przepisana.