Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/23

Ta strona została przepisana.

Wydało się, że ucichła poto jeno, by dzieci zwabić na lód. Teraz zaczęła na nowo dokazywać, rzuciła się na nie i poprzewracała.
Nie, niesposób było iść dalej lodem, od ponownego wybuchu burzy nie mogli się utrzymać na nogach. Nie było innej rady jak wracać na brzeg. Zaczęli zdążać doń z mozołem, na czworakach i oboje stracili całą otuchę. Dziewczyna zrozumiała, że jest teraz wraz z małym braciszkiem w sytuacji zgoła rozpaczliwej. Jakże zdołają dostać się pomiędzy ludzi? Jeziorem iść się dalej nie dało, a na brzegu w miejscu, do którego dotarli, widniała jeno stroma góra, ciemniał las, a nawet drogi nie było.
Ach! Biedny malec opadł z sił, bał się i płakał.
Dziewczyna stała na brzegu, nie wiedząc co począć.
Nagle przyszło jej na myśl, jak to często zjeżdżali z góry obok domu, gdy była pokryta lodem i śniegiem. Zaraz też zaczęła zbierać gałęzie i składać na dwa stosy. Skończywszy, posadziła na jednej brata i, czołgając się na czworakach, zepchnęła go na lód.
Znalazłszy się w silnym prądzie wichru, siadła na drugiej kupce, każde wzięło ponadto do rąk dużą gałąź jodłową i trzymało ją przeciw wichrowi.
Hej, hej! — wrzasła burza — Hej, hej!
Potrząsała nimi, przewracała, jakby chciała się namyśleć, co ma właściwie czynić.