zmieścić zdołały. Maja Liza zamknęła oczy, czuła się tak zmęczoną, że mówić nie mogła, a Nora milczała także. Po chwili rozwarła oczy i obejrzała się, sądząc że dziewczyna znowu gdzieś pobiegła. Ale siedziała cicho, gładząc dłonią skraj sukni pastorówny, który się przypadkiem znalazł na jej kolanach.
Wszystko to było dla niej takie smutne, dla niej, która była dziedziczką Löwdali i całej parafji. Wydało jej się, że to dziecko było jedyną istotą ludzką, która jej nie opuściła.
Tak, dlatego to właśnie czuła się starą i słabą, że ją wszyscy opuścili. Osamotniono ją, a przyjaciele w grób się jakby zapadli.
Od czasu pobytu w Svanskogu nie spotkała nikogo, ktoby jej był życzliwy i chciał przyjść z pomocą. Wróciwszy do domu, żywiła przez czas jakiś nadzieję, że zjawi się ktoś, kto ją oswobodzi od wszelkich trosk i cierpień. Nie wiedziała, kto ma przybyć, nie wiedziała, co ma przedsięwziąć ku pomocy, miała jeno wrażenie, że zaczęły się dziać rzeczy cudowne, przeto wszystko pójdzie jak najlepiej.
Ale mijały dni i nie nadchodziło nic, płynęły tygodnie tak podobne do siebie, że z trudem zaledwo odróżnić je mogła w pamięci.
Dziwiło ją bardzo, że wszystko wokół takie spokojne. Czasem pewną była, że dzieją się gdzieś, w dalekim świecie, rzeczy obchodzące ją żywo. Cza-
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/230
Ta strona została przepisana.