Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/236

Ta strona została przepisana.

Tak samo jak z parafjanami działo się z własną czeladzią. Plebanja löwdalska sponęła swego czasu razem z kościołem i pastor natrapił się niemało i nawydawał pieniędzy, zanim ją odbudował. Wszyscy domownicy, służący tu jeszcze przed nastaniem pastora, radowali się wielce wszystkiem, czego dokazał, zarówno jako budowniczy jak i gospodarz, to też gdziekolwiek się ukazał, spotykał pogodne, życzliwe twarze. W ostatnich czasach jednak zmieniło się wiele i pastor spotykał spojrzenia niechętne i ponure, zarówno w izbie czeladnej jak i kuchni, a nie przypisując winy osobie właściwej, zadawał sobie ciągle pytania, dlaczego to starzy, dobrzy służebnicy stali się tak niewdzięczni i obojętni.
Wszystko to była woda na młyn macochy, domagającej się, by mąż co prędzej czynił starania o nowy pastorat, w największym atoli stopniu zadecydowała o sprawie przykra awantura z wyrobnikiem Vetterem, jaka się zdarzyła w tym właśnie czasie.
Pastorówna była tak znużona i osłabła, że nie mogła sobie dobrze przypomnieć daty, ale zda się około połowy marca macocha popadła w silne wzburzenie z powodu powrotu z więzienia tego słynnego złodzieja.
Mieszkał on w małej chałupinie w pewnej odległości na północ od Löwdali i wszystkich powinien był ogarnąć strach na wieść o jego zwolnieniu, bo Vetter był to drab, co się zowie. Ale nie obawiano