że nie zalicza się do osób wykwintnych. Była młoda i byłaby ponętna, gdyby nie to, że oczy miała strasznie zapłakane.
Ile razy jawił się ktoś z zawezwanych, pastor wstawał i przedstawiał:
— Oto pani pastorowa Liljecrona, żona plebana z Finnerud! Oto szwagier jej, pan zarządca huty henrikberskiej, Sven Liljecrona.
Więcej nie rzekł nic, zanim nie zasiadły w wielkich fotelach macocha i pani Beata, a Maja Liza skuliła się na małym stołeczku, na którym często siadywała dawniej, przebywając w pracowni ojca.
Wszyscy czuli, że burza nadciąga, nie wiedzieli tylko, przeciw komu się skieruje. Nagle pastor zagadnął córkę wprost:
— Wiesz niezawodnie wszystko o pani pastorowej Liljecrona, którą masz przed sobą? — rzekł.
Maja Liza siedziała ze spuszczonemi oczyma, nie śmiejąc spojrzeć na ojca. Zaraz po wejściu poznała, że go spotkało coś strasznie przykrego.
— Teraz nadeszło to, co będzie ciosem śmiertelnym dla ojca! — pomyślała, spojrzawszy na twarz ziemistą i piersi, falujące z trudem za każdem wyrzeczonem słowem. Przeraziła się aż do samej głębi serca i jednocześnie znikło zobojętnienie i bezwład. Ręce jej drżeć zaczęły tak, że spleść je musiała, by nie klaskały o siebie głośno. Lada moment oczekiwała, że ojciec jej padnie i wyzionie ducha.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/246
Ta strona została przepisana.