Pastora Liljecronę. Udała się wczoraj do Henriksbergu, bo nie mogła sobie dać rady. Nie chce za nic, by z jej powodu marniał Liljecrona, to też spytała jego brata, czy można go od niej uwolnić. Zaproponuje mu zaraz sama rozwód i nie pokaże się w życiu na oczy, jeśli jeno będzie miała pewność, że dostał kobietę, którą kocha. Przybyła z zarządcą poto jeno, by omówić sprawę ratunku, nigdy zaś nie miała zamiaru robić przykrości Maji Lizie, która winna im obojgu pospieszyć z pomocą w ratowaniu człowieka stojącego nad przepaścią.
Pastorówna patrzyła długo na tę prostą kobiecinę i nagle uświadomiła sobie, jak porywającym mężem musiał być pastor Liljecrona. Jednocześnie odczuła całą głąb nieszczęścia biednej żony jego. W duszy jej odżyła przyrodzona życzliwość i współczucie, to też rzekła drżącym głosem:
— Nie mogę tego uczynić. Pomogłabym go ratować, gdyby to było możliwe, ale nie wyjdę zań nigdy, albowiem kocham innego!
Uczuła, że po tem wyznaniu krew oblewa jej twarz i szyję. Omal nie powiedziała imienia ukochanego człowieka.
Ojciec uczynił gest, jakby chciał to wszystko usunąć na plan drugi.
— Jeszcześ nie wyznała swej winy! — zawołał.
Nagle przerwała mu pani Beata, która ze swego fotelu zabrała głos.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/257
Ta strona została przepisana.