— Drogi synu! — rzekła. — Drogi synu, srogo zaiste postępujesz dziś z Mają Lizą. Wiesz chyba, że siedemnastoletnia dziewczyna nie przyzna się za nic do miłości, zwłaszcza w tak licznym gronie osób. Gdybyś był, drogi synu, pomówił z córką swą w cztery oczy, nie wątpię, że wyjaśniłaby ci cały tok sprawy.
Maja wpatrzyła się mimowoli w babkę. W słowach jej wyczuła pewien zamiar, a także zdało jej się, że staruszka mruga na nią nieznacznie.
— Drogi synu! — ciągnęła dalej. — Bierzesz wszystko zbyt gwałtownie, albowiem obawiasz się, byś nie został wmieszany w tę sprawę. Nie uzasadnione to jednak przypuszczenie, gdyż nikt twierdzić się nie ośmieli, byś w tem maczał palce. Każdy wie, żeś nie uczynił nic, by oczernić pastora Liljecronę w celu zmuszenia go do ustąpienia i zrobienia sobie miejsca w Sjöskodze.
Cisza panowała głęboka, nikt nie wiedział, co mówić.
— Sądzę tedy, — zakończyła staruszka — że Maja Liza może spokojnie wziąć na siebie autorstwo listu, a ty, drogi synu, możesz jej naspokojniej przebaczyć. Każdy zrozumie, że dała się unieść młodocianej nierozwadze, nie mając pojęcia i nie mogąc przewidzieć, jak smutne stąd wynikną rzeczy.
Maja Liza widziała wyraźnie, że babka mruga na nią, dając jej poznać, że powinna przyjąć winę
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/258
Ta strona została przepisana.