na siebie. Nie rozumiała, czemu babka domaga się tego właśnie. Staruszka, nie mogąc jej skłonić, wskazała wreszcie nieznacznym ruchem ręki macochę.
Siedziała ona ogarnięta takim strachem, że spojrzawszy na nią, Maja Liza zrozumiała myśl babki. Była ona pewna, że list wysłała macocha, ale ze względu na stan zdrowia ojca uznała, że lepiej będzie, jeśli pozostanie przy mniemaniu, iż córka, powodowana nierozwagą, kartkę nieszczęsną wysłała, niźli by miał się dowiedzieć, że winę ponosi żona jego, działająca pod wpływem szatańskiej iście przewrotności.
Zbyt ciężkiem wydało się dziewczynie zadaniem spełnienie tego życzenia. Targana niepewnością, zwróciła oczy na stojącego ciągle pod szafą Liljecronę i wydało jej się, że odpowiedział spojrzeniem życzliwem i pełnem współczucia. Była to jednak niewątpliwie omyłka, gdyż musiał ją nienawidzić za brata.
— Drogi ojcze... — zaczęła zwolna — przebacz, żem przeczyła... ale byłam tak przerażona...
Chciała mówić dalej, ale nagle uświadomiła sobie, że to co ma wziąć na siebie, jest nikczemne, podłe i że krzywdzić siebie samej nie może. Wybuchnęła tedy łzami, rzuciła się w objęcia babki i zawołała:
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/259
Ta strona została przepisana.