Wszystko, co czynił ten człowiek, było tak nagłe i niespodziewane, jawiło się w momentach najmniej prawdopodobnych, tak, że się trudno było nawet bronić...
Ale sama jeno mała Nora, a nie kto inny, położyła kres całej sprawie.
Niedługo po odejściu Maji Lizy i babki pożegnali się goście i odjechali. Pastor nie musiał się czuć dobrze, gdyż nie wyprowadził ich nawet przed próg, ale pozostał w fotelu. Gdy odjechali, przyszła pastorowa i powiedziała, że w jadalni przysposobiła przekąskę. Namawiała męża, by się posilił po tem wszystkiem co dzisiaj przetrwać musiał. Ale zażądał, by mu dano spokój, dodając, że ponieważ jest to wieczór sobotni, przeto musi jeszcze przygotować kazanie.
Dobył z szuflady papier, położył na biurku i nagryzmolił słów kilka. Natem się jednak skończyło, odłożył pióro i popadł w zadumę.
Potem odsunął fotel, pochodził trochę po pokoju i legł na sofce, stojącej w rogu.
Zaległa cisza zupełna, tak, że Nora zadała sobie pytanie, czy nie zasnął. Przez szparę w drzwiach widziała, że leży, ale nie mogła dojrzeć, czy ma oczy otwarte, czy zamknięte.
Gdyby była pewna, że śpi, spróbowałaby się wymknąć. Znużyło ją niewypowiedzianie długie stanie w szafie. Przytem uznała za rzecz niezbędną
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/261
Ta strona została przepisana.