Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/269

Ta strona została przepisana.

głowę, gwizdał zapamiętale, wtórując kosowi ukrytemu w koronie wysokiej jodły, rosnącej po drugiej stronie drogi. Naśladował ptaka i roznamiętnił go tak, że darł się, jakby mu gardło pęknąć miało.
Obaj, mężczyzna i kos tak byli zajęci sobą, że nie dostrzegli wcale Maji Lizy. Stała przez czas jakiś bez ruchu, patrząc z podziwem na mężczyznę. Ile razy go przedtem widywała, czynił wrażenie człowieka uginającego się pod brzmieniem troski, to też nigdyby nie mogła przypuścić, że ma zaledwo lat dwadzieścia pięć. Teraz przedstawiał się jak młodzieniec. Tak ją to zdziwiło, że się mimo woli w głos roześmiała.
Obrócił trochę głowę nadsłuchując, a spojrzeniem szukał po koronach drzew, jakby sądził, że śmiech stamtąd dolata.
Wybuchła ponownie radosnym chichotem i teraz zorjentował się, co to znaczy. Szybko zeskoczył ze skały i podszedł do niej oświadczając, że właśnie jej oczekuje. Powiedział, że był u jej przyjaciółki Britty z Loby by się dowiedzieć, co uczynić trzeba, chcąc spotkać mamzel Maję Lizę samą. Britta to zawiadomiła go, że wieczorami bywa tu na wzgórzu.
Serce dziewczyny zaczęło bić mocno, jakby oczekiwało czegoś bardzo radosnego. Jakże mogło być jednak tak nierozsądne! Wszakże wiedziało, że Sven Liljecrona przybywa w misji zgoła nieprzy-