Przewielebnego pastora Eryka Lyseljusa, a więc do jej ojca.
Nigdy jeszcze w życiu nie czuła się Maja Liza tak bardzo dotkniętą. Czemużto stara się o nią, w sposób tak dziwny? Prosi o jej rękę przez uczucie litości? W pierwszej chwili chciała zerwać się podrzeć list i rzucić mu strzępy w twarz. Wrzała nań większym dużo gniewem, niż na ojca wówczas, kiedyto ożenił się z Raclitzą. Przyszło jej na myśl, że najmocniej gniewa się zawsze na tych, których kocha.
Ale Maja Liza przeżyła dużo od czasu swego wybuchu przeciw ojcu i Raclitzy i umiała teraz panować nad sobą. Zesunęła się z kamienia i, zostawiając list na drodze, zaczęła bez słowa zstępować ze wzgórza.
Szła dobry kawał, aż do muru duchów, a nikt za nią nie kroczył.
Teraz dopiero, schodząc w dół, zauważyła jak piękny był wieczór. W koronach drzew śpiewały ptaki, w powietrzu tańczyły komary, młodą zieleń listowia pozłacało słońce, strumień szemrał rzeźwo i wśród brzegów, wszędzie kiełkowały i rosły trawy i zioła, wychylały się nowe pędy, zdawało się wprost, że można usłyszeć, jak trawa rośnie.
I o dziwo! To właśnie zwiększało jeszcze jej gniew. Powinien był wiedzieć, że w tak i wieczór winno się było sprawy załatwiać w sposób właściwy.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/273
Ta strona została przepisana.