Obejrzała się i wszystko zmieniło odrazu postać. W sercu miała miłość, przeto od chwili ziszczenia tego cudu była inną osobą i nie mogła gniewać się na tego, który ją nauczył kochać.
Szedł za nią i był już blisko. Gdy się obróciła, stanęli sobie oko w oko.
Zarzewie miłosnego żaru musiało z niej przenieść się na niego, to też zaraz w oczach zajaśniał odblask. Może nawet nie sam odblask, bo błyszczał jak pochodnia. Maja Liza nie znała dotąd miłości, namiętność jednak, z jaką przycisnął ją do łona, była jej rewelacją nieznanej tęsknoty.
Zdumiała się i nie wiedziała, czy ufać zmysłom. Wyrzucał oderwane słowa, zadawał pytania, czy go kocha, składał płomienne wyznania, zapewniał, że pokochał ją od pierwszego wejrzenia, jeno wstydził się słabości swojej, dlatego szukał wykrętów i tworzył sztuczne zasieki. Teraz jednak, wyznał zuchwale, nie pyta żywych ni umarłych o prawo, skoro go kocha. Czyż mogło stać się inaczej, czy mógł nie odczuć potęgi jej uczucia?
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/275
Ta strona została przepisana.