na dobre trwogi. Zresztą rzecz sama nie była straszna, pod drzewami tańczyły poprostu jakieś dwie laleczki.
Był to kawaler i dama wielkości sześcioletnich dzieci, ale oboje smuklejsi i subtelniej zbudowani. Oboje mieli wykwintne szaty, jak wysokiej szlachcie przystało, gdzie przeważał aksamit z koronkami i złotemi ozdobami. Kawaler miał na głowie trójgraniasty kapelusz, szpadę przy boku, jedwabiem haftowany frak i sprzączki u trzewików. Dama ubrana była w krótką, bardzo szeroką spódnicę, czerwone pończochy, wielki kapelusz z piórami, w ręku zaś trzymała wachlarz.
Tańczyli bez przerwy, kawaler ujął damę za rękę, sunęli podniosłszy ramiona w jedną stronę, potem drepcili w drugą, rozłączali się, obracali, zbliżali, kłaniali sobie, zaś od czasu do czasu obejmowali wpół i kręcili wkoło.
Mała Nora nie widziała w życiu niczego równie pięknego, to nie ulegało kwestji. Ruchy tancerzy były lekkie, wdzięczne, a stopy ledwo dotykały trawy. Tak tańczyć mogły jeno istoty nadludzkie, uformowane z powietrza. Twarzyczki ich były jakby zrobione z najdelikatniejszej porcelany, a rączki i nóżki niezmiernie małe.
Dziewczyna nie mogła się oderwać od tego widoku. Stała nieporuszona i zadała sobie pytanie, z czego radowali się tancerze i dlaczego tej właśnie
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/279
Ta strona została przepisana.