tańczyli nocy. Rzecz nie była wcale trudna do objaśnienia. Owa para były to duchy domowe Löwdali i cieszyły się widocznie z tego, że Raclitza uciekła i wszystko wejdzie teraz na dawne tory.
Patrzyła na tany i coraz mocniej utwierdzała się w tem, co mówił długi Bengt. On to właśnie ostatni widział Raclitzę o późnej godzinie na svartsjoeńskich łąkach. Wyglądała na szaloną i zupełnie podobnie jak owego ranka, kiedy się pokazała po raz pierwszy. Bengt twierdził i ofiarował przysięgę na dowód, że widział, jak zanurzyła się w strumieniu płynącym przez dawne dno jeziora.
Być może, myślała Nora, że duchy löwdalskie cieszą się, iż niema już władzy nad osiedlem zimna, obłudna wodnica.
Zachwycała się coraz to bardziej tanami i dumała nad tem, czemu ludzie śpią po izbach w najpiękniejsze noce, miast tańczyć po zielonej trawie. Czemuż nie są tak lekcy i weseli, ale dźwigają brzemię trosk, którego zrzucić niesposób.
Nagle usłyszała we wnętrzu domu jakiś głuchy szmer, a potem coś upadło ciężko na podłogę. Porwała się co prędzej, wpadła do sieni i zatrzasnęła drzwi.
Nastawiła uszu, ale nie słyszała nic. Pewna była tylko, że łoskot doleciał od strony pracowni pastora.
Co sił w nogach pobiegła do mamzel Maji Lizy i powiedziała, by wstała, bo ojcu coś się stać musiało.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/280
Ta strona została przepisana.