Zaledwo to pomyślała, rozległy się zewnątrz domu pod oknem, wychodzącem na ogród przecudne dźwięki skrzypiec.
Maja Liza wiedziała, kto gra, bo sama posłała wczoraj po ukochanego.
Na moment błysło jej, że nie wypada grać w domu żałoby, ale odsunęła tę myśl zaraz. Przyjacielowi jej trudno było wyrazić słowami, co czuje, dlatego zabrał z sobą skrzypce. Nie było nic bardziej niewłaściwego w tem, że tonami wyrażał jej współczucie swoje, jak gdyby to uczynił w słowach.
Siedziała tyłem do okna i nie mogła go widzieć, nie śmiała się jednak obrócić. Po raz pierwszy słyszała jego muzykę, bo owe rzępolenie w Svanskogu liczyć się nie mogło. Mimo woli, pośród największego cierpienia uczuła radość, że znowu ujął smyczek w rękę. Sprawiła to widać jeno wielka miłość ku niej.
Nie przypuszczała by ze skrzypców można było dobyć takie dźwięki, że smyczek może zmusić struny do tak uroczego śpiewu!...
Grał smutno, bardzo smutno, tak, że łzy potoczyły jej się po policzkach.
Po chwili zmieniła się muzyka, nie była już spokojna i nie dawała otuchy. Nie wiedziała, czy sobie ją dobrze tłumaczy, ale wydała jej się nagle ponurą i przeraźną.
Zdziwienie jej rosło ciągle. Muzyka ta nie była stosowną dla ojca, który sam się czuł szczę-
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/284
Ta strona została przepisana.