śliwy i wszystkich uszczęśliwić pragnął. Odsuwał od siebie zawsze troskę i strach, poznawszy, że życie jest ciężkie i zawiłe, odszedł. Żałowała ojca i tęskniła doń, ale wspomnienie jego było jasne i pogodne.
Nie, nie mogła uwierzyć, by grajek chciał ją pocieszyć, grał z innego powodu. Struny rozbrzmiewały cierpieniem i strachem innego człowieka.
Mieli słuszność ci, którzy go mistrzem zwali. Mimo braku obeznania się z muzyką, Maja Liza rozumiała go, jakby z nią mówił.
Żalił się straszliwie, opiewał mękę człowieka tkwiącego w omroczach przepaści, okutego w łańcuchy, palonego najsroższem zarzewiem.
Nkt nie mógł go wywieść na światło, nikt przywrócić mu nie mógł wolności, nikt zagasić ognia dręczyciela.
Maja Liza uczuła, że ciężki kamień legł jej na sercu, gniotąc okrutnie. Gdyby dać skrzypce w rękę najgorszemu potępieńcowi na samem dnie piekła, wyraziłby może grą taką ogrom cierpień swoich.
Czyjąż trwogę, czyjeż nieszczęście wyraził grajek, swoje, czy cudze?
Maja Liza żywiła nadzieję, że muzyka przyjmie znowu inny charakter, ale czekała daremnie. Wzrastała jeno trwoga i szał w tonach. Przestała być piękną ta muzyka, brzmiała ostro, chrapliwie, przeraźnie.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/285
Ta strona została przepisana.