Maja Liza dałaby była w tej chwili życie własne, by złagodzić mękę jego.
— Co ci jest? Czemu cierpisz? — pytała. — Czyś uczynił coś złego? Czyś mimowoli zabił kogo?
Urwała nagle. Była to rzecz najgorsza, jaką powiedzieć mogła.
Odjął ręce od twarzy i zacisnął pięście.
— Jestem mordercą, wiem o tem. Przez pewien czas przeżywałem to każdej nocy. Grałem jej taniec śmierci, a ona tańczyła, aż padła trupem. Poznać po mnie zresztą łatwo, kim jestem.
Maja Liza nie wiedziała, co powiedzieć i uznała, że najlepiej dać mu się wyburzyć.
— Ostatniej zimy już jej nie przygrywałem i dlatego odważyłem starać się o ciebie, Majo Lizo. Zdawało mi się, że jest to jej wola. Niestety, była to jeno moja wola własna.
Maja Liza nie miała odwagi mówić, wyciągnęła jeno rękę, by mu położyć dłoń na czole i przezto uspokoić. On jednak cofnął się, tak że go dosięgnąć nie mogła.
— Nie powinnaś mnie była nigdy prosić, bym grał. Powinnaś była przeciąć struny mych skrzypiec za pierwszym akordem. Ta gra obudziła z powrotem do życia wszystko minione.
Zaśmiał się niesłychanie dziko i niesamowicie,
— Dostawszy wieść od ciebie, pospieszyłem, zabierając skrzypce, sądząc, że zdołają cię lepiej
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/287
Ta strona została przepisana.