Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/289

Ta strona została przepisana.

ciebie, uczynićbym to musiała, ale nie widzę powodu, dla którego bym cię miała oddawać umarłej.
Było coś w głosie Maji Lizy, co go wzruszyło. Spojrzał na nią i zaraz znikł ponury, przeraźny wyraz jego twarzy. Trzymał dotąd w rękach skrzypce i smyczek, teraz zaś wydało mu się to niewygodnem, uczynił gest, jakby je chciał złożyć na ziemi, wkońcu jednak podał je Maji Lizie przez okno. Wzięła je w milczeniu i położyła w pokoju na stole.
Gdy się znowu zbliżyła do okna, ujął jej obie dłonie i położył sobie na czole. Potem stał nieporuszony, jakby chciał, by uczuła, że wirują mu w głowie myśli niespokojne i płomienne. Wkońcu zaczął mówić głosem smutnym i przerywanym, tak że go poznać nie mogła.
— Majo Lizo, nie bierz opacznie słów mych poprzednio wypowiedzianych. Nie ze względu na siebie chcę, byś mnie zwolniła ze słowa, wcale nie. Uważam jeno, że nieuczciwością byłoby wciągać cię w moje nieszczęście. Widziałaś, jakim jestem, gdy mnie ogarnie szał i rozpacz i zdaje mi się, że sama pragnąć nie możesz naszego związku.
Zamilkł, jakby czekał odpowiedzi, a gdy zmartwiona i przerażona Mija Liza nie rzekła nic, podjął na nowo.
— Znam dobrze przykrą sytuację twoją, Majo Lizo, i dziś, gdyś straciła ojca, radbym nadewszystko stać ci się pomocnym. Pomyśl jednak, że najgorsze