dlaczego się przestraszyła. W domu nie było, coprawda, zegara, ale w Nyhofie stało i wisiało ich kilka w sali i mniejszych pokojach mieszkalnych, wiedziała też dobrze, co to zegar i jak bije.
W komorze nie było całkiem ciemno. W rogu widniało ognisko z kilku tlejącemi polanami, tak że mogła się rozejrzyć. Nie, dzięki Bogu, nie było prócz niej nikogo w stancji. Wąska, drewniana ławka z oparciem, na której leżała mamzel Maja Liza, gdy dziewczyna przybyła w nocy, pusta już była, a w dodatku bez pościeli, przysposobiona na dzień.
Jeśli zaś wstała już mamzel Maja Liza, to i jej pora ubierać się, oczywiście.
Umyśliła przyłożyć do ognia polano, by przy jego świetle znaleźć pończochy, trzewiki i resztę odzieży. W takim razie mogła być w mig gotową.
Jakaż to dziwna rzecz! Oto znajdowała się w komorze na löwdalskiej plebanji, gdzie matka jej była swego czasu niańką, zanim wyszła za ojca. Ciekawa, czy jej się tu będzie równie jak matce podobać i czy przywyknie do tego miejsca?
Na, calem świecie nie było nikogo, z wyjątkiem syna oczywiście, kogoby matka równie kochała jak pastorównę. Mówiła o niej zawsze niby o jakiejś księżniczce.
Ach, ileż się naopowiadała! Pastorówna była piękna. Ile razy jechała drogą, ludzie porzucali
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/29
Ta strona została przepisana.