Zatrzymała się w progu, gdyż uczuła nagły zawrót głowy. Widywała już trzy, razem warczące kołowrotki w jednej stancji, tak, tyle ich widywała, tu jednak znajdowało się takie mnóstwo, że zadała sobie mimowoli pytanie, czy umie wogóle tak daleko liczyć...
W kuchni panował mrok, dlatego też nie mogła się zorjentować odrazu. Kilka żywicznych kłodzin jałowca płonęło na ruszcie paleniska, żelazną sztabą przymocowanego do komina. Stanowiło to całe oświetlenie. Pozatem dlatego jeszcze widać, niczego wyraźnie nie było, bo kołowrotki i prządki okrywała gęsta chmura pyłu, wzbitego w powietrze przędzeniem.
Koniec końcem czegoś podobnego nie widziała dotąd w życiu. Stała w progu, zapatrzona w biegnące koła, ruszające się pedały, zręczne, błyskające palce prządek, a w głowie kręciło jej się coraz to bardziej. Chcąc się opanować i pokonać to przykre wrażenie, zaczęła sobie zadawać pytania. Tak radziła zawsze matka.
— Ile też przędzie się w tej kuchni motków w ciągu jednego ranka? Ile też pęków takich motków wisieć już może w składzie na piętrze? Ile też tkackich warsztatów musi się puścić w ruch na wiosnę, by zetkać wszystką tę przędzę. Ile też postawów płótna musi się potem blichować... Ile też...
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/31
Ta strona została przepisana.