pozbyć tego uczucia, zaczęła, sobie znowu zadawać rozsądne i konkretne pytania.
— Ile też motków wełny przędzie się tutaj w ciągu jednego poranka? Ile takich motków znajduje się już w składzie na piętrze...?
Jakże to jednak dziwne, że dotąd nie widziała pastorówny! Mogła ona tu równie dobrze jak proboszczowa siedzieć i prząść! Chociaż nie, cóż za myśli, proboszczówna była zbyt wykwitną damą, by siedzieć tu pośród służebnych i prząść! Wszakże to coś jakby księżniczka ta proboszczówna!
Odziedziczy w spadku Löwdalę i całą parafję. Siedzi sobie teraz pewnie w salonie na kanapie i haftuje jedwabne kwiaty na brokacie...
Ale cóż się to stało? Pewnie któraś z prządek zrobiła coś niewłaściwego, bo oto pastorowa obróciła kilkakrotnie głowę ku drzwiom.
Minęło sporo czasu i zaczęło już na dobre świtać. Blady blask przeniknął przez małe szybki okien. Można było dostrzec nawet z głębi kuchni, ta m gdzie stała dziewczyna, że prządka siedząca pod drzwiami przestała pracować. Nie spała, jeno oparła dłoń na kole i patrzyła przed siebie, ale zdało się, że nie dostrzega wcale tego, co się dzieje w kuchni.
Nie spostrzegła co najmniej na pewno, że zwraca uwagę pastorowej na to, iż kołowrotek jej umilkł od chwili.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/34
Ta strona została przepisana.