otworem. Na wschód od stajen, dostrzegała dachy i szczyty wielkiej ilości zabudowań, otaczających drugie, jeszcze większe podwórze. Były tam chlewy i owczarnie, lamusy i magazyny, a dalej spichrz na zboże, szopy i stodoły, oraz czworaki mieszkalne czeladzi i wozownia. Kilka budynków stało na palach, inne posiadały schody zewnętrzne, wijące się po ścianach i wiodące do niskich mansard pod dachem. Gdzie jeno spojrzała, widniały przybudówki i przejścia łącznikowe, oraz przysiadłe do ziemi komórki o małych okienkach, długich, biegnących wkoło gankach, podziemiach i altanach. Większa część miała puszyste strzechy, lub darniowe dachy, ale jedne i drugie pokrywały teraz wysokie, śniegowe czapy. Nad wszystkiem unosił się jakiś głęboki spokój, jakby te budynki zapadły w cichy, niezmącony sen zimowy.
Przed chwilą weszła do kuchni dziewczyna świeżo przyjęta, pochodząca ponadto z innej, parafji. Widocznem było, że pragnie skorzystać z wolnych od pracy chwil, by się czegoś dowiedzieć o chlebodawcach swoich. Rzucała raz po razu pytania dotyczące pastorówny, pastorowej i samego plebana, ale nie otrzymywała odpowiedzi. Wszystkie szyły gorliwie, zaciskając usta i udając, jakoby nie wiedziały nic a nic.
Wkońcu zauważyła widać, że się nie dowie, czego chce, gdyż zaczęła zadawać inne pytania.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/40
Ta strona została przepisana.