Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/42

Ta strona została przepisana.

spojrzeniem w dolinę, ciągnącą się płasko na milowej przestrzeni.
Służebna nie dowierzała słowom klucznicy. Jakto, mówiła, czyżby płaszczyzna owa miała być dnem? To nader dziwne! Zawsze sobie wyobrażała, że dno jeziora musi być zagłębione, a brzegi wysokie i strome.
Klucznica nie sprzeciwiała się wcale, było jej bowiem obojętne, co myśli służąca, poprzestała jeno na powiedzeniu tego, co wie.
Włożyła tedy na nos okulary i zabrała się do przerwanej pracy.
Nowa służebna uśmiechnęła się wzgardliwie. Dziwna to, pomyślała, jak ludzie starzy znosić nie mogą odmiennych zapatrywań czyichś i chcą, by im wierzono na słowo, gdy jeno objawią co myślą.
Żadna z dziewcząt nie rzekła nic i nie pospieszyła z pomocą klucznicy, a w kuchni zrobiło się całkiem cicho. W tej chwili nabrała mała dziewczynka, stojąca przy oknie, wielkiej ochoty powiedzenia, co wie o jeziorze swartsjoeńskiem, nie była jeno pewną, czy wypada jej mieszać się do rozmowy.
Naraz skrzypnęły drzwi od komory przy kuchni i weszła mamzel Maja Liza.
Zrazu nie rzekła nic, patrzyła tylko na pracujące gorliwie dziewczęta. Potem podeszła do stojącej ciągle dalej u okna świeżo przybyłej.