giem, przywiązane łańcuchami i małe chałupki rybackie, stare, pochyłe od wiatru, rozstawione po przylądkach.
— Tak! Tak! — potwierdziła z zapałem Nora. Widziała to wszystko i więcej jeszcze.
— Pewnie dostrzegasz jeszcze wokoło całego jeziora, niby pierścieniem otaczające je zagrody włościańskie z polami i łąkami. Nie leżą one tak blisko wody jak domki rybackie, ale cofnięte są wstecz, powyż zagród rosną zagajniki brzozowe, wyżej jeszcze lasy sosnowe, spinające się po górach wysoko, aż do najwyższych szczytów.
I to także widziała Nora.
Pastorówna zadumała się i dopiero po chwili rzekła:
— Teraz przyjdzie rzecz najtrudniejsza. Pomyśl, jakby wydało się tutaj, gdyby pewnego dnia jezioro, o którem myślałaś, wyschło nagle, tak że nie pozostałoby w niem kropli wody. Powiedz, jak to sobie wyobrażasz?
Na to nie umiała dać odpowiedzi Nora, patrzyła jeno osłupiałym wzrokiem na Maję Lizę.
— I ja sobie tego dobrze nie wyobrażam, — powiedziała pastorówna, — ale sądzę, że w ciągu lat kilku wyrosłaby na tem miejscu, gdzie było dno, bujna trawa, a ludzie przyszliby ją kosić. Dno jeziora zostałoby potem uprawione, podzielone płotami i poprzecinane drogami, podobnie jak każdy
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/45
Ta strona została przepisana.