Dziewczyna rozumiała wszystko.
Pastorówna zwróciła się teraz szybko do okna i rzekła:
— Spójrzże, Noro, i wszystkie dziewczęta spojrzyjcie! Jak się wam zdaje, czemże jest to, na co patrzycie?
Nora zdumiała się, wyjrzawszy oknem, bo zobaczyła nagle wszystko, o czem mówiła Maja Liza. Przed sobą miała równe dno jeziora, a wokół niego stare brzegi, powyginane w zatoki, przesmyki i przylądki. Na przylądkach rosły jak dawniej brzozy, widniały wzgórki zadrzewione dereniem, będące dawniej wysepkami, z pośród pól uprawnych wznosiła się stroma skała, powyż niej na górze zieleniał las sosnowy, na przeciwległej zaś stronie rozrastały się bujnie krzaki olszyny. W połowie zbocza góry stały jak dawniej kręgiem domy i zagrody wieśniacze, słowem wszystko było na miejscu i niczego nie brakło.
Dziewczęta patrzyły z poza Nory, skupione i baczne, i one też widziały teraz wszystko, o czem mówiła pastorówna.
Jakże dziwne, że nie zwróciły przedtem na to uwagi!
Więc naprawdę istniało jezioro swartsjoeńskie, a to na co patrzyły, było to właśnie jego dno?
— Tak, jest to dno jeziora swartsjoeńskiego! — zakończyła Maja Liza. — Jest to lustro, które leżało
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/47
Ta strona została przepisana.