bodę zupełną i mogła robić, co jej się podobało. Ludzie mówili, coprawda, że rozpuszcza córkę, on jednak nic sobie z tego nie robił i nie zmieniał postępowania.
— Może Śnieżka była dzieckiem tak grzecznem, że swoboda zepsuć jej nie mogła? — zauważyła Anna głosem nad wyraz poważnym teraz.
— Nie było nikogo szczęśliwszego na świecie nad Śnieżkę! — ciągnęła dalej Maja Liza. — Do szczytu zadowolenia doszła jednak w chwili, kiedy opiekunka jej oddaliła się, a ona sama, doszedłszy do pewnego wieku, mogła zawiadywać gospodarstwem i dbać o potrzeby ojca. Przez ciąg lat całych doznała jednej jeno, zdaje mi się, troski, kiedy mianowicie ukochana jej siostra mleczna wyszła za mąż i wyjechała do innej parafji. Wówczas roześmiałaby się w twarz każdemu, ktoby jej był powiedział, że ojciec odbierze jej serce swoje i kochać przestanie. Jakżeby się mogli poróżnić? Nie, to niemożliwe, a myśl podobna zjawić się nie może w najcudaczniejszym nawet śnie.
— Ponadto, nikt wówczas z ludzi nie myślał, by zajść miała kiedyś rzecz taka! — zauważyła tak samo poważnie Anna Brogren.
— Nigdy nie była Śnieżka dalszą od myśli o wielkiem nieszczęściu jak pewnego, ślicznego, letniego ranka zeszłego roku, gdy razem z ojcem udała się na łąki, gdzie koszono siano.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/52
Ta strona została przepisana.