Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/69

Ta strona została przepisana.

Niczego innego spodziewać się też nie mogła. Ale ojciec w tak niezręczny i bezradny sposób udzielał jej napomnień, że omal znowu w gniew nie popadła. Powściągnęła się jednak, przeprosiła oboje serdecznie i na zakończenie pocałowała ojca i mamzel Vabitz w rękę. Zauważyła dobrze, jaki kamień spadł ojcu z serca, gdy wszystko wróciło do ładu i pokój zapanował w domu.
— Ach! — zawołała Anna głosem wezbranym łzami. — I takie rzeczy dziać się mogą, gdy ludzie oddalą się o kilka zaledwo mil i nic o sobie nie wiedzą! O, czemuż mnie przytem nie było!
— Dobrze się stało, że nie było nikogo, ktoby podburzał Śnieżkę! — odparła Maja Liza. — Cieszyła się ze zgodliwości swej, bo patrząc na ojca i żonę jego, pojęła dobrze, kogo tu należało żałować. Nie ona to sama była nieszczęśliwą, posiadała bowiem młodość, mogła wyjść za mąż i stworzyć sobie własne ognisko. Inaczej rzecz się miała jednak z ojcem. Nie mógł on wyzbyć się już mamzel Vabitz i musiał ją, znosie do ostatniego dnia życia swego, a to znaczyło tyle, co żyć pośród ciągłej zimy, bez promyka słońca i ciepła. Tak, tak nie ona, ale ojciec był pożałowania godnym człowiekiem.
Mimo całego zgodliwego nastroju nie mogła pokonać odruchu gniewu, gdy ojciec stanął niebawem pod oknem komory kuchennej i spytał, czy z nim pójdzie na przechadzkę. Odpowiedziała, że jest to