długiego Bengta do osiodłania wierzchowca. Był to mały, gruby konik, zgoła niepodobny do wielkich, silnych rumaków pałacowych. Podobnie też, nic wspólnego z siodłami hrabiny Merty nie miała wyściełana, w wysokie łęki zaopatrzona terlica plebańska.
Gdy koń został osiodłany, a Śnieżka znalazła się na jego grzbiecie, Ulla pobiegła przodem i wpadłszy do salonu i kuchni, krzyknęła na całe gardło, że hrabina Merta jedzie konno aleją.
Ach, cóż za rumor uczynił się na plebanji! Pastorowa zerwała fartuch kuchenny tak szybko, że pękły obie szelki i wybiegła na podjazd. Pastor nadbiegł z takim pospiechem, że mu się peruka przekrzywiła i stanął obok żony. Za pastorostwem stanęła Ulla z mężem, a na ostatnim stopniu, dziewczęta służebne dygały raz po razu zabawnie.
Śnieżka miała w ręku szpicrutę i używała jej nieźle, ale wierzchowiec nie dał się tem wyprowadzić z równowagi i kroczył noga za nogą. Jadąca uznała to nawet za okoliczność bardzo korzystną, gdyż w ten sposób rodzice poznają, kto jedzie.
Stała się jednak rzecz arcykomiczna. Macocha tak była olśniona widokiem czerwonego żakietu, w którym przez czas dłuższy odbywała hrabina kornie wycieczki, że nie zorjentowała się wcale. Śnieżka uczyniła szpicrutą gest powitalny i zawołała, jak to czynić zwykła hrabina:
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/76
Ta strona została przepisana.