Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/89

Ta strona została przepisana.

olbrzymią kłódką, od której klucz tkwił w kieszeni pastorowej. Spostrzegłszy jakieś szczególnie piękne jabłko, zrywała je, coprawda, dla ojca, ale ani babka Beata, ani Śnieżka nie dostały nic, bodaj na pokosztowanie.
Ach, w inne lata nie było wprawdzie tak pięknych jabłek, ale sprawiały one więcej uciechy wszystkim. Nikomu nie odmawiano, kto przyszedł na plebanję i chciał ugasić pragnienie soczystym owocem. Nietylko domownikom je dawano, ale każdy gość bywał zapraszany, a wielu zabierało węzełek na drogę.
Nawet podczas zbiórki nie skorzystał z tego nikt, albowiem jabłka zrywała, sama pani domu. Wdziała rękawiczki i najstaranniej zdejmowała owoce z gałęzi, tak by żadnego nie potrącić ani uszkodzić.
Śnieżka żałowała wprawdzie, że pokosztować nie może owoców, posiadających pełną słodycz letnią, pocieszała się atoli myślą, jak to będzie miło zajadać smaczne jabłuszka późną jesienią i w zimie. Macocha umiała je tak doskonale przechowywać, że nie gniły.
Spostrzegła jednak niebawem, iż pastorowa ma inne zgoła plany odnośnie do tych jabłek. Ni na chwilę nie przyszło jej do głowy, by piękne te owoce, spotrzebowane być miały na plebanji.
Pastor chętnieby był zachował w domu swe jabłka, jak w inne lata, ale żona jego wyrachowała,