parobcy pobrzękiwali pieniędzmi w kieszeniach, i byli w nastroju hulaszczym i hojnym. Śnieżka przestraszyła się ich wprawdzie i rad aby była uciekać, ale powstrzymała ją nadzieja, że wreszcie coś sprzeda.
Młodzieńcy zbliżyli się do samego stołu, a jeden z nich, nie pytając zgoła o cenę, nakrył dłonią kupkę najpiękniejszych jabłek. Jednocześnie spojrzał na pastorównę i przybrał minę tak trzeźwego i prostodusznego, jak tylko mógł.
— Skąd pochodzą te jabłka? — spytał.
Śnieżka odparła, że pochodzą z sadu jej ojca.
— Ach tak! — powiedział — Byłem nieraz na plebanji i znam dobrze pana pastora. Jest to człowiek niezwykłej dobroci.
Odpowiedziała kilku grzecznemi słowami, gdyż uradowało ją uznanie parobczaka dla ojca.
— Tak, tak, — dodał chłopak — wszyscy na plebanji jesteście bardzo dobrzy, to też sądzę że nie odmówicie biednemu parobczakowi kilku jabłek, nie biorąc za nie pieniędzy.
Zanim zdążyła zrozumieć, co ma na myśli, porwał w obie dłonie co najpiękniejsze owoce i uciekł niezwłocznie.
Dziewczyna, którą miał przy sobie, porwała również szybko kilka jabłek i ruszyła za nim. Podobnie postąpiła również i druga para.
Śnieżka nie była na to oczywiście przygotowana. Czy mogła przypuścić coś podobnego? Stała
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/93
Ta strona została przepisana.