Wątpię, czy może znaleść coś lepszego — rzekł Lars Larson.
— O, pewnie chcecie mi taksamo odpowiedzieć, jak muzykant Marcin i Olle Säby — rzekł parobek i opowiedział, co go u nich spotkało.
Lars Larson wysłuchał opowiadania uważnie; potem długo siedział milczący i myślał. W końcu dał odpowiedź przychylną.
— Powiedz twojemu panu, że dziękuję za zaproszenie i że przyjadę.
W następną niedzielę pojechał Lars Larson do kościoła w Svartsjo. Właśnie dojeżdżał do wzgórka kościelnego, kiedy orszak weselny począł się szykować. Przyjechał własnym wózkiem zaprzężonym w dobrego konia i miał na sobie ubranie z sukna, a skrzypce wyjął z ładnego, politurowanego futerału. Nils Alofson przywitał go uprzejmie i pomyślał, że to jest muzykant, którego się nie powstydzi.
Zaraz po Lars Larsonie przyszedł ku kościołowi także Jan Oester, niosąc skrzypce pod pachą. Szedł prosto ku tłumowi, który otaczał pannę młodą, zupełnie tak, jakby był proszony zagrać na weselu.
Jan Oester przyszedł w starej, szarej kapocie, którą od wielu lat na nim znano; że to jednak było takie wielkie wesele, usiłowała jego żona załatać dziury na łokciach i dała łaty z zie-
Strona:Selma Lagerlöf - Opowiadania.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.