tę zwłokę. Ojciec panny młodej podszedł i prosił Larsa Larsona, by rozpoczął, kościelny bowiem wszedł już do kościoła i dał znak, żeby się spieszyć. Ksiądz stoi już przed ołtarzem i czeka.
— W takim razie musisz prosić Jana Oestera, żeby zaczął grać; — rzekł Lars Larson — my muzykanci uważamy go za najzdolniejszego pośród nas.
— Być może — rzekł kmieć — ale my chłopi ciebie uważamy za najlepszego.
Tymczasem i inni chłopi gromadzili się koło nich.
— Zaczynajcie — mówili — ksiądz już czeka. Wieś cała się z nas śmieje.
Lars Larson trwał jednak w uporze.
— Nie rozumiem — rzekł — czemu mieszkańcy tej wsi tak stanowczo nie chcą, żeby ich własny muzykant był wyróżniony nad wszystkich innych.
Nils Olofson szalał ze złości, że wszyscy się zmówili, by zmusić go do przyjęcia Jana Oestera. Stanął tuż przy Larsenie i szepnął mu:
— Teraz rozumiem, że to ty przywołałeś tu Jana Oestera i żeś ty to wszystko ukartował, żeby go uczcić. Ale pospiesz się i zacznij grać, bo inaczej wypędzę precz stąd tego gałgana.
Lars Larson spojrzał mu prosto w twarz i skinął głową, nie okazując najmniejszego gniewu.
— Tak, macie racyę — rzekł — to musi się skończyć.
Strona:Selma Lagerlöf - Opowiadania.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.