— Nie, nie, mistrzyni śmierci — szeptała. — Nie wierz mu. Rozumiesz chyba, że tak nie myślał, jak mówił. On chce żyć. On nie chce odejść od swej starej matki, która go kocha.
Po raz pierwszy przemknęła jej myśl, że gdyby ktoś miał się poświęcić za papieża, byłoby przecież lepiej, gdyby to ona uczyniła, ona, która już jest stara i czas swój przeżyła.
Gdy opuściła kościół, spotkała się z kilku świątobliwie wyglądającemi zakonnicami, które pochodziły z północnej części kraju. Rzekły one do Konstancyi:
— My rzeczywiście ogromnie potrzebujemy pomocy; nasz klasztor był tak stary i zrunjnowany, że zeszłej zimy złośliwy wicher go przewrócił. Cóż to za nieszczczęście, że papież jest chory. Nie możemy mu teraz przedstawić naszych trosk. Gdyby umarł, musiałybyśmy z niczem powrócić do domu. Jego następca przez długie lata będzie miał inne sprawy na głowie, aniżeli myśleć o pomocy dla biednych zakonnic.
Wszyscy ludzie, chodzący po ulicach, przejęci byli temi samemi myślami. Łatwo było zacząć rozmowę, z kimkolwiekby się chciało. Każdy był rad módz troski swe w słowa przyoblec. A wszyscy, do kogo matka Concenza się zbliżała, mówili o tem, że śmierć papieża byłaby dla nich okropnem nieszczęściem.
A stara kobieta powtarzała sobie raz po raz:
Strona:Selma Lagerlöf - Opowiadania.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.