Królowi wydawało się, że był bardzo wymowny. Parę razy napływały mu łzy do oczu.
Ale kiedy chłopi wciąż jeszcze trwożnie i niezdecydowanie stali milczący, nie mogąc się zdobyć na odpowiedź, zmarszczył czoło i z niezadowoleniem spoglądał na lud.
Chłopi zrozumieli, że królowi musi być przykro czekać i wreszcie jeden z pośród nich wystąpił.
— Musisz wiedzieć, królu Gustawie, że nie oczekiwaliśmy dziś wizyty królewskiej, i dlatego nie jesteśmy tak odrazu gotowi odpowiedzieć ci. Chcę ci poradzić, żebyś poszedł do zakrystyi i porozmawiał z naszym proboszczem, podczas gdy my omówimy to, co nam powiedziałeś.
Król zrozumiał, że na razie niczego innego się nie dowie, i uznał za najrozsądniejsze posłuchać rady owego chłopa. Kiedy wszedł do zakrystyi, nie zastał tam nikogo prócz jakiegoś człowieka, który wyglądał jak stary chłop. Był on wysoki i barczysty, ręce miał zniszczone ciężką pracą, a nie nosił ani kołnierza, ani płaszcza, tylko spodnie skórzane i długi, biały kożuch z wełny owczej, jak wszyscy inni mężczyźni.
Kiedy król wszedł, powstał i skłonił się.
— Sądziłem, że zastanę tu proboszcza — rzekł król.
Ów człowiek zarumienił się lekko. Zdawało mu się niepodobnem powiedzieć, że on sam jest
Strona:Selma Lagerlöf - Opowiadania.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.