i zdrowa i najwidoczniej zapomniała o całem zajściu.
Ale kiedy po raz pierwszy miała wejść na scenę, opanowała ją szczególna niechęć. Musiała się zmusić, aby to uczynić. To nie był strach, był to niemal nieprzeparty wstręt.
A kiedy stanęła na scenie, na której zwykle czuła się tak dobrze, opanowało ją zimno lodowe, czuła, że rysy twarzy dziwnie jej sztywnieją, jak wówczas, gdy grała Hiszpankę. A kiedy zaczęła mówić, poznała głos obrzydliwy, nienaturalny w roli donny Sol.
Od tej chwili siostra Oliwia znienawidziła teatr. Ale że była osobą praktyczną i mądrą, nie odrazu ustąpiła. Całą zimę walczyła z tą niechęcią, aż w końcu wzięła ona w niej górę.
— Dosyć już ról popsułam — rzekła do swego dyrektora — abym mogła przyznać, że już jestem do niczego. Pozostaje mi tylko pójść w swoją drogę.
Potem przyszła do nas i została siostrą miłosierdzia. Była zawsze spokojną i wesołą, a chorzy lubili ją bardzo. Była u nas szczęśliwą; leżało to w jej naturze być szczęśliwą.
Kiedy ją poznałam, byłam jeszcze młodą i nieraz ją pytałam: Czy siostra nie tęskni za światem, za teatrem, swojemi rolami, swymi końmi, pięknymi meblami?
Przypominam sobie dokładnie siostrę Oliwię, gdy ją tak raz pytałam. Z latami coraz bardziej
Strona:Selma Lagerlöf - Opowiadania.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.