Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/103

Ta strona została przepisana.

Krowa tkwiła w bagnie. Przestraszona była do tego stopnia, że nie ruszała się wcale, a tylko od czasu do czasu wydawała słabe ryki rozpaczy. Ale Jan zauważył wysiłki, jakie czyniła, by się wydostać na twardy grunt, bo obryzgana była aż po rogi błotem, a zielonawe torfowisko i mech rozdeptane i poszarpane były racicami w szerokim kręgu wokoło niej.
Janowi dziwnem się wydało, że nikt prócz niego nie słyszał ryku, bo krowa musiała przecież odzywać się głośno w pierwszej chwili. Widocznie ludzie byli daleko, albo nie domyślili się o co idzie. Zdawszy sobie z wszystkiego sprawę, bez chwili zwłoki pobiegł na folwark po ratunek.
Była to ciężka robota. Pokładziono na trzęsawisku deski i drągi i obwiązano krowę powrozami, by ją na nich wyciągnąć. A niełatwo to przyszło, bo w chwili gdy się zaczął ratunek, krowa zapadła się już z grzbietem i tylko głowa jej sterczała ponad wodę i błoto.
Nakoniec wydobyto zwierzę, postawiono na twardym gruncie i odprowadzono szczęśliwie do stajni. Gdy już było po wszystkiem, gospodyni oświadczyła że uraczy kawą tych, którzy najgorliwiej pracowali nad ocaleniem.
Nikt gorliwszym nie był od Jana ze Skrołyki. Przytem jego to było wyłączną zasługą, że dowiedziano się o wypadku i pospieszono z ratunkiem. A krowa była nielada sztuką, skoro dawano za nią aż dwieście talarów.
Wielkie szczęście spotkało Jana, bo niepodobieństwem było wprost, by nowy właściciel Falli nie odwdzięczył się za czyn taki.