— Zaraz! zaraz! Nie bój się... nie zapomniałam! Srogi to pan, ten nowy pan na Falli. Ale nie bój się wcale! Z mego powodu nie dostaniesz połajanki. Nic trudnem nie jest, gdy się ma do czynienia z osobą rozsądną, jaką ja jestem!
Jan byłby się chętnie dowiedział, co jej się o nim śniło. Mimo, że uważał swe nadzieje za rzecz pewną, rozglądał się na wszystkie strony za ich potwierdzeniem. Ale szalona Ingeborga wkroczyła już na ścieżkę swych myśli i niepodobieństwem było zawrócić jej stamtąd.
Przysunęła się blisko do Jana, chwiała się górną częścią ciała za każdem zdaniem, mrużyła oczy, potrząsała głową i gadała bez upamiętania. Słowa płynęły z jej ust, niby woda siklawy po skałach.
— Nie bój się Janie! Nie bój się niczego! Czyżbym tu przychodziła i ważyła się rozmawiać z kimś, kto ma młócić na folwarku we Falli, gdybym nie wiedziała, że gospodarz poszedł do lasu, a gospodyni do miasta z masłem na sprzedaż. „Miejcie go zawsze na oczach“... tak jest napisane w katechizmie i to jest mojem hasłem. Nie przychodzę nigdy, gdy mnie mogą zobaczyć!
— Odstąpże, Ingeborgo! — zawołał Jan — Może cię bijak cepów trafić w głowę!
— To nic! Czy pamiętasz, jakeście mnie bili nieraz w domu? A i teraz bije mnie kto chce! Ale jeśli idzie o religję, to niema takiej jak ja, któraby umiała dać odpowiedź na każde pytanie! Z Ingeborgą nikt się mierzyć nie może! Tak powiada zawsze proboszcz. Ona wie co gada! O, jestem za pan brat z panienkami z Löwdali. Mówię im często cały katechizm, z wszystkiemi pytaniami i odpowiedziami od początku do końca. Ha... ha — mam, jak widzisz, doskonałą
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/133
Ta strona została przepisana.