Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/135

Ta strona została przepisana.

szukać gwiazd. Nie może uczynić inaczej. I ty musisz teraz ruszyć na wędrówkę za gwiazdami!
— Nie... nie, Ingeborgo, — odrzekł Jan — wolę trzymać się rzeczy tej ziemi!
— Cicho... sza! — zawołała — Czy sądzisz, że jestem szalona i chcę sięgnąć gwiazd, które świecą na niebie? Nie, ja szukam tych tylko, co spadły. Jestem przecież osobą rozsądną!
Otwarła koszyk, a Jan zobaczył, że pełno w nim było gwiazd najrozmaitszych, które zapewne wyżebrała sobie po różnych dworkach chłopskich i pańskich dworzyszczach. Były to gwiazdy cynowe, blaszane, papierowe i szklanne, większość zaś stanowiła ordery i ozdoby używane na drzewko Bożego Narodzenia.
— To wszystko prawdziwe gwiazdy! — zapewniała Ingeborga — Spadły z nieba. Tobie jednemu pokazuję je, a nawet dam ci kilka, jeśli potrzebujesz zanim znajdziesz sam... Co? Chcesz?
— Dziękuje ci, Ingeborgo! — odrzekł Jan — Jeśli nadejdzie czas, kiedy będę potrzebował gwiazd, a może to nastąpić już bardzo niedługo, to nie ciebie prosił o nie będę... nie ciebie!
Poszła sobie, tym razem naprawdę, ale minęło sporo czasu, zanim Jan rozpoczął na nowo młockę.
Tak... tak..., myślał, i to jest także znak. Naturalnie, ta biedaczka Ingeborga nic nie wie o Klarze Gulli i o jej czynach, ale wyczuwa niewątpliwie, że ma nastąpić coś niezwykłego. Widzi ona i słyszy to, o czem tak zwiani ludzie rozsądni nie mają wyobrażenia.