Następnego dnia Jan ze Skrołyki stał przez kilka godzin z rzędu pod domem, trzymając na ręku swą córeczkę.
I tym razem czekał długo, ale sprawa przedstawiała się już zgołu inaczej, niż wczoraj. Miał towarzystwo, to też ani się gniewał, ani smucił.
Trudno powiedzieć, jak miłego doznawał uczucia, przyciskając do piersi małe, ciepłe ciałko dziecka. Przyszedł do przekonania, że dotąd nawet dla siebie samego był twardy, nieprzychylny i zły, teraz zaś przepajała go radość i szczęście niewysłowione. Nie miał pojęcia, że można doznawać owego szczęścia przezto jeno, iż się kogoś kocha z całego serca, z całej duszy swojej.
Stał pod domem, u samych drzwi, z pewnym naturalnie zamiarem. Miała się stać w tem właśnie miejscu rzecz ważna, a nawet decydująca.
Od samego rana wysilali się oboje z żoną na wyszukanie imienia dla dziecka. Rozstrząsali sprawę bardzo gruntownie i długo, zastanawiali się nad każdem z możliwych imion, ważąc wszystko co przemawiało za, lub przeciw, ale nie mogli dojść do żadnego rezultatu.
Nakoniec powiedziała Katarzyna:
— Niema innej rady, tylko musisz stanąć z dzieckiem pod domem i uważać na przechodzące mimo kobiety. Pierwszą, jaka się pokaże, spytaj o imię