Jan, wszedłszy do zakrystji z kościelnym, zastał proboszcza zatopionego w żywej rozmowie z posłem Karolem Karlsonem. Był obrócony do wchodzących plecami i siedział w fotelu o wysokiem oparciu. Proboszcz widocznie zmartwiony był czemś i rozgniewany. Głos mu drżał tak, iż zdawało się, że wybuchnie płaczem.
— Dwie dusze, powierzone mej pieczy, poszły na zatratę i moją to jest winą! — mówił w podnieceniu.
Poseł starał się pocieszyć plebana.
— Przecież ksiądz proboszcz nic winien temu złu, które panuje po wielkich miastach! — perswadował.
Ale proboszcz nie dał się uspokoić. Ukrył w dłoniach swą piękną, młodzieńczą twarz i zapłakał.
— To prawda! — rzekł — Ale czyż czuwałem, jak należy, nad młodą, ośmnastoletnią dziewczyną, czyż uczyniłem co trzeba, by nie rzuciła się w zepsuty świat? Czyż starałem się pocieszyć ojca, któremu córka była wszystkiem, który nią tylko żył?
— Ksiądz proboszcz niedawno jest w tej gminie! — zauważył poseł — Zarzut ten dotyka raczej nas, którzy znamy stosunki lepiej. Któż mógł jednak przypuszczać, że się to wszystko źle skończy? Wszakże młodzi muszą iść w świat? Większość z pośród nas również losy w świat pognały, a jednak nie źleśmy na tem wyszli.
— Pomóż mi wielki Boże! — zawołał proboszcz — Oświeć mnie, bym z nim mówił, jak trzeba! Naucz jak przytrzymać jego rozsądek, który ulata!
Kościelny stojący obok Jana krząknął, a proboszcz obejrzał się szybko.
Zerwał się z fotelu i ujął dłoń Jana w obie dłonie.
— Drogi Janie! — zaczął.
Był to wysoki mężczyzna o jasnych włosach i pięknem obliczu. Nikt nie mógł się oprzeć tkliwemu
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/145
Ta strona została przepisana.