i to imię właśnie, czy będzie proste czy pańskie, damy naszemu dziecku.
Ale domostwo leżało na uboczu, zdala od drogi, przeto nie zdarzało się wielu przechodniów... ba... często nie pokazał się nikt przez cały dzień.
Dnia tego mgła przysiadła góry, nie padał jednak deszcz i nie wiał wiatr, przeciwnie nawet, zrobiło się dosyć parno.
Gdyby nie to, że Jan trzymał na ręku swą córeczkę, niezawodnie dawnoby stracił nadzieję zobaczenia przechodnia i rzekłby sobie poprostu:
— Mój Janie Andersonie, pamiętajże, iż dom twój stoi zdala od ludzkich osiedli nad jeziorem duvneńskiem w kotlinie Askaladarny i że tutaj w pobliżu jest tylko jeden folwark jak się patrzy, pozatem zaś mieszkają jeno rozsiani po cudzych gruntach komornicy, rybacy i latacze sieci. Skądżeby się tu wzięło pańskie imię dla twej córki, a podłego nie weźmiesz przecie!
Ale sprawa dotyczyła jego córki, przeto nie wątpił, że wkońcu powiedzie mu się byle tylko czekał cierpliwie. Spozierał ku jezioru i nie zważał wcale na pustać wokoło, nie chciał brać w rachubę dziczy tej zapadłej kotliny. Wszakże może się zdarzyć, że spodoba się jakiejś wytwornej damie z niedalekiej huty duwneńskiej przeprawić na tę stronę jeziora. Jan pewny był nawet, że musi to nastąpić i to umyślnie z powodu jego córeczki.
Dziecko spało przez cały czas, mógł tedy stać pod drzwiami, jak długo mu się podobało i na jak długo starczyło mu cierpliwości. Gorzej było z Katarzyną, nie mogła sobie dać rady i raz po raz pytała, czy kogo nie widać. Jej zdaniem, nie powinien już dłużej wystawać, bo dziecku mogło się stać coś złego.
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/15
Ta strona została skorygowana.