Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/154

Ta strona została przepisana.

— Czemuż to nie podajesz mi całej reki, kochany biskupie? — spytał Jan zawsze tym samym łaskawym tonem, bo nie chciał zmącić nastroju dnia.
Trudno dać wiarę! Tłusty człowieczek uczynił pogardliwy grymas.
— Słyszałem dobrze, że ci nie w smak poszło, gdy ci Liljecrona powiedział: ty... Jakże śmiesz w ten sposób odzywać się do mnie? Czyż nie widzisz kim jestem? — To rzekłszy, wskazał na pierś swą, gdzie wisiały trzy małe, nędzne gwiazdki orderowe.
Teraz nastała dla Jana pora złożyć szatę skromności. Rozpiął szybko kaftan tak, że ukazała się cała kamizelka, zasypana od góry do dołu ogromnemi, złotemi i srebrnemi gwiazdami.
Zazwyczał chodził Jan z kaftanem szczelnie zapiętym, gdyż gwiazdy jego były nader kruche, traciły blask, a końce ich łamały się łatwo. Ludzi onieśmielało zresztą obcowanie z tak wielkim panem, a zacny Jan nie chciał im sprawiać przykrości przez natrętne ukazywanie swej świetności. Teraz jednak przyszła pora ujawnienia się przed całym światem.
Spojrzno na mnie, człowieku! — zawołał — A co? Tak się dzieje zazwyczaj pyszałkom! Czemże są wobec tego twoje trzy nędzne gwiazdki?
Efekt był niesłychany. Tłuścioch nabrał zaraz respektu. Przyczynił się do tego szalony śmiech, jakim wybuchnęło całe towarzystwo, natrząsając się z owego głupca, który nie wiedział zgoła, jak stoją sprawy z cesarzową i cesarstwem.
— Ooo... przepraszam bardzo! — zawołał tłuścioch, wstając i kłaniając się nisko — Teraz przekonałem się, że mam przed sobą prawdziwego władcę.