Nigdy jeszcze nie miał Jan ze Skrołyki tyle do myślenia i rozważania co teraz, kiedy został cesarzem.
Od samego początku swego wywyższenia musiał czuwać niezwykle bacznie, by go nie ogarnęła pycha. Uprzytomniał sobie często, że wszyscy ludzie są ulepieni z tej samej gliny, pochodzą od jednej pary prarodziców i że wszyscy jesteśmy ułomni i słabi, a przeto w gruncie rzeczy jeden niczem, albo nawet zgoła niczem nie przewyższa drugiego. Przez całe życie wstrętem napawało Jana, kiedy widział, jak ludzie starali się prześcigać wzajem i dlatego też i teraz nie chciał popaść w taki błąd. Zauważył jednak, że niełatwą jest rzeczą żyć dalej w prawdziwej pokorze chrześcijańskiej człowiekowi, który tak wysoko został postawiony, iż nie posiada drugiego, równego sobie w całej parafji.
Z wielką troskliwością czuwał nad sobą, by nie uczynić, albo nie powiedzieć czegoś, coby ubliżało starym przyjaciołom, którzy musieli męczyć się dalej codzienną, twardą pracą, lub coby ich poniżyć mogło. Bywał teraz obecny, jak nakazywał obowiązek, na wszelkich zebraniach i uroczystościach w całym obwodzie, ale uznał za rzecz najwłaściwszą nie wspominać nigdy ni słówkiem o tem co zaszło. Wprawdzie nie posądzał, broń Boże, nikogo o zazdrość, ale chciał innym ludziom oszczędzić przykrości porównywania siebie z nim.
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/158
Ta strona została przepisana.
JAN I KATARZYNA.